Gdyby lekarze zareagowali właściwie, moja mama być może nadal by żyła – uważa Alicja Łepkowska ze Szczytna. Starsza kobieta poczuła się źle, ale kolejni medycy zwlekali z decyzją o umieszczeniu jej w szpitalu. Jednak, zdaniem bliskich, nawet kiedy już tam trafiła, nie zapewniono jej należytej opieki. Staruszka zmarła, a rodzina zwróciła się o pomoc do rzecznika odpowiedzialności zawodowej przy NFZ. Sprawę bada również szczycieńska prokuratura.

Czekali aż przyjdzie śmierć

MOŻE PRZEJDZIE

Choć od tych smutnych wydarzeń minęło już kilka miesięcy, Alicja Łepkowska ze Szczytna wciąż nie może się pogodzić z tym, co się stało. We wtorek 19 października ubiegłego roku jej 89-letnia matka źle się poczuła.

– Zaczęła sapać, miała ciężki oddech. Mimo zaawansowanego wieku nigdy wcześniej nie skarżyła się na podobne dolegliwości – opowiada pani Alicja. Zaniepokojona, zmierzyła chorej temperaturę i wezwała pogotowie.

– Lekarz, który był w załodze karetki nawet nie zbadał mamy. Dał jej dwa zastrzyki i powiedział, że potrzebny jest antybiotyk – relacjonuje kobieta. Nie mógł jednak go wypisać, ponieważ pogotowie takich uprawnień nie ma. Receptę na potrzebny lek musi wypisać lekarz rodzinny. Pani Alicja wezwała go, ale i on według jej relacji nie wykonał żadnych badań, ograniczając się do wypisania recepty. – Wykupiłam lek i całą noc wraz z bratem czuwałam przy mamie. Następnego dnia nie było jednak żadnej poprawy – mówi kobieta. Zadzwoniła więc do znajomej pielęgniarki z prośbą o radę. Ta uspokoiła ją mówiąc, że trzeba jeszcze poczekać aż antybiotyk zacznie działać. Mijały kolejne cenne godziny, a stan chorej się nie zmieniał. W czwartek 21 października pani Alicja zamówiła kolejną wizytę domową. Trzeci już z kolei lekarz również miał nie wykonać żadnego badania. – Stwierdził tylko, że może jej przejdzie i pojechał – nie kryje wzburzenia pani Alicja.

NIKT NIE WYTŁUMACZYŁ

Następnego dnia rano stan starszej kobiety był już tak zły, że pielęgniarka, która przyjechała podłączyć jej kroplówkę, podejrzewając obrzęk płuc, poleciła dzwonić na pogotowie.

– Mama była prawie nieprzytomna. Lekarz, który przyjechał z załogą karetki stwierdził, że jej stan jest ciężki. Pacjentkę zawieziono w końcu do szpitala, gdzie podłączono kroplówkę, wykonano prześwietlenie i EKG. Kobieta trafiła na salę, gdzie została podłączona pod monitor rejestrujący jej funkcje życiowe. Po dwóch dniach, w niedzielę 24 października stan staruszki poprawił się na tyle, że można ją było nakarmić. – Wtedy jeden z lekarzy stwierdził, że trzeba przenieść mamę do innej sali, bo przywieźli pacjenta, który musi być podłączony pod monitor – mówi pani Alicja. Potem było już tylko gorzej. – Nagle pojawił się lekarz, który, jak tłumaczył, na polecenie innego dał mamie zastrzyk pobudzający serce. Po nim zrobiła się cała sina, miała plamy na nogach – mówi ze łzami córka. Jest zbulwersowana tym, że nie zabrano chorej na OIOM. O tym miał zdecydować ordynator, którego akurat nie było.

– Powiedziano mi, że będzie w szpitalu dopiero w poniedziałek. Matka pani Alicji męczyła się jeszcze przez cały wieczór i noc z niedzieli na poniedziałek. Nazajutrz przed południem zmarła.

– Nikt mi nie wytłumaczył, co się tak naprawdę z nią działo, dlaczego nie zabrano jej na OIOM – żali się kobieta. Na dodatek ordynator nie chciał z nią w ogóle rozmawiać.

– Wyglądało to tak, jakby tylko czekali, aż mama umrze. Czarę goryczy przepełniło jeszcze dotarcie do dokumentacji pogotowia, z której wynika, że podczas wizyt badano starszą panią – widniały tam zapisy dotyczące ciśnienia i oddechu. Tymczasem pani Alicja jest pewna, że matki nikt wtedy nie badał. Nie mogąc się pogodzić z tym co się stało, zwróciła się o pomoc do rzecznika praw pacjenta, który teraz wyjaśnia, czy szczycieńscy lekarze nie dopuścili się zaniechań skutkujących zgonem kobiety. Śledztwo w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci wszczęła też Prokuratura Rejonowa w Szczytnie.

SZPITAL NIE JEST Z GUMY

Dyrektor Szpitala Powiatowego w Szczytnie Marek Michniewicz jest jednak pewien, że prowadzone postępowania nie wykażą żądnych uchybień ze strony pogotowia i szpitala. – Żaden prokurator ani sąd nic tu nie znajdzie – uważa dyrektor. Według niego pogotowie nie popełniło błędu nie zabierając starszej kobiety od razu do szpitala, bo z założenia ma ono tak robić tylko w razie bezpośredniego zagrożenia życia, a stan chorej na to nie wskazywał. W tej sytuacji powinien zająć się nią lekarz rodzinny.

– Szpital nie jest z gumy i nikt nie będzie woził każdego. Zresztą samo przywiezienie nic jeszcze nie daje – mówi Marek Michniewicz.

Według niego również zabranie staruszki z monitorowanej sali było w pełni uzasadnione. Czy o potraktowaniu pacjentki nie zadecydował jej podeszły wiek? Dyrektor zaprzecza.

– To nieprawda, że starsze osoby są przez nas dyskryminowane. Zdarza się, że nawet 90-latkowie są operowani – mówi. Przyznaje jednak, że inne efekty daje takie samo leczenie osoby np. 40-letniej, a inne 80-letniej. Kategorycznie zaprzecza, by lekarze pogotowia mogli wpisywać w dokumenty fałszywe dane, nie badając pacjenta.

– To niemożliwe. Nie wpisujemy czegoś, czego nie było – twierdzi dyrektor. Alicja Łepkowska trwa jednak przy swoim stanowisku. Dobrze pamięta, że podczas wizyt nikt jej matki nie badał, a dokumenty wskazują na coś innego. Ma żal także o to, w jaki sposób potraktowano ją w szpitalu po śmierci matki.

– Nikt nie okazał zrozumienia, nie porozmawiał ze mną po ludzku – mówi.

Ewa Kułakowska/fot. A. Olszewski