Droga

Przyjaciółko "Kurka",

nie wiem, czy interesujesz się sportem, ale ja tak. Dlatego większość wieczorów w ciągu ostatnich dwóch tygodni spędziłem przed telewizorem. Wiedziałem, że sukcesów w sportach zimowych polscy zawodnicy nie odnoszą, bo dotychczas na wszystkich właśnie zimowych igrzyskach olimpijskich zdobylismy zaledwie sześć medali. Nie było więc podstaw sądzić, że tym razem będzie inaczej. Ale może? Jednak dzień po dniu mijał, a tu niemal w każdej konkurencji kończyło się w najlepszym przypadku na 7-8. miejscu. Niby nie tak źle, ale 8. miejsce to nie to samo, co medal. Już nie mówię o złotym, do którego przypisany jest ten przywilej, że po wręczeniu krążków gra się hymn narodowy tego zawodnika, który to złoto wywalczył. To naprawdę wzruszająca chwila. Utożsamiamy się wówczas z zawodnikiem i z pewnością czujemy się tak, jakbyśmy to my zajęli to pierwsze miejsce. W gruncie rzeczy obecnie tylko zwycięstwo jest ważne. Wyrośliśmy już ze szczętem z tych romantycznych czasów, kiedy to liczył się już sam udział w igrzyskach. A przecież ukończenie konkurencji przy maksymalnym wysiłku ze strony zawodnika także ma znaczenie. No, ale jest jak jest, i tego chyba już nigdy nie da się zmienić.

Droga Przyjaciółko, trzeba by żyć w Polsce, żeby znać te wszystkie nadzieje, jakie wiązaliśmy przed igrzyskami ze startami naszej ekipy. Przede wszystkim liczyliśmy na Małysza, mistrza (niestety byłego) w skokach narciarskich. Skończyło się na 7. miejscu indywidualnie i 5. w drużynie. Niby nie najgorzej, ale też nie najlepiej. Mnóstwo było hałasu wokół rodziny Ligockich i Jagny Marczułajtis. W przypadku tej ostatniej nie bez podstaw, bo na poprzednich igrzyskach zajęła w swej konkurencji 4. miejsce. Wymienieni zawodnicy startowali w stosunkowo "młodej" konkurencji. Pani Jagnie się nie udało - trochę chorowała - a nadzieje związane z rodziną Ligockich okazały się zupełnie bezpodstawne.

W hokeju na lodzie nie zakwalifikowaliśmy się w ogóle, a o curlingu wielu z nas usłyszało po raz pierwszy.

Pozostali więc biegacze. Większe nadzieje wiązalismy z biathlonem, gdzie bieg narciarski łączy się ze strzelaniem. Sikora był kiedyś mistrzem świata, dziewczynom także wiodło się w tamtym roku nie najgorzej. O jeździe figurowej na lodzie nie wspominam, bo nie ma o czym.

I tak dzień po dniu zwycięstwa umykały nam sprzed nosa. Igrzyska zbliżały się do końca, a nasza grupa bez medalu.

Ale nastąpił czternasty dzień igrzysk i w południe dziewczyny wyruszyły na maraton biegowy na nartach na 30 km w stylu dowolnym. Wśród 62 zawodniczek nasza młoda - 23 lata - Justyna Kowalczyk. Nikt już na nią nie liczył, bo w biegu na 10 km musiała zejść z trasy. A tymczasem kto pierwszy wbiegł na stadion olimpijski? Właśnie Justynka. I chociaż wyprzedziły ją dwie weteranki biegów, Kowalczyk zdobyła brązowy medal.

W przedostatnim dniu zawodów jeszcze większa radość. Wspomniany już Tomasz Sikora wbiegł na metę jako drugi i zdobył srebro. On i Justyna Kowalczyk uratowali honor polskiej ekipy.

I tak sobie myślę, Droga Przyjaciółko, że może by u nas w Szczytnie... Przecież pięknych tras biegowych w najbliższej okolicy nie brakuje.

Pozdrowienia

Marek Teschke

2006.03.01